Nowy Anioł
Św. Józef – cicha, spokojna, ale jakże pociągająca postać. Zadanie ,,cienia Boga Ojca”, jakie spełnił wobec Chrystusa, i opiekuna Maryi nie było ani zbyt łatwe, ani zbyt wdzięczne wobec ludzi. W rzeczywistości spełnił je z olbrzymią kulturą, taktem i delikatnością. Stąd wzór dla mężów katolickich i tęsknota u kobiet, aby ich mężowie byli podobnie taktowni i delikatni.
19 marca 1867 roku państwo Martin modlili się przed ołtarzem Cieśli z Nazaretu.
– Ludwiku – zaczęła rozmowę Zelia po wyjściu z kościoła. – Dziś skończyłam nowennę ku czci św. Józefa.
– Na pewno w celu uproszenia nowego syna?
– Tak. Zgadłeś, modliłam się o syna, który będzie kapłanem.
– Ale z ciebie uparciuch.
– Uparciuch. A czy takim uparciuchem nie kazał nam być Pan Jezus? Przecież wyraźnie nauczał: proście, a otrzymacie, pukajcie, a będzie wam otworzone, szukajcie, a znajdziecie. Przeto proszę, kołaczę, szukam…
19 grudnia tego roku przeżywała Zelia jeden z najcięższych dni w swoim życiu. Już trzy godziny wiła się w strasznych boleściach porodowych. Na sinej twarzy zimny pot, ściśnięte zęby aż do bólu, cichy jęk: Chryste dopomóż, ratuj…
Lekarz na chwilę udał się do drugiego pokoju.
– Proszę pana – zwrócił się do Ludwika – sytuacja bardzo poważna. Poród skomplikowany. Nie wiem, czy dziecko żywe się narodzi. Jest już prawie uduszone.
– Panie doktorze, gdyby była wobec tego możliwość, to niech pan ochrzci natychmiast dziecko, żeby przynajmniej żyło wiecznie w niebie. I tak drugi Józio Martin, został ochrzczony przez lekarza jeszcze przed urodzeniem.
Jeszcze godzinę, długą jak wieczność trwała walka o życie dziecka i matki. Walka tym razem zwycięska.
Dziecko w pierwszych tygodniach rozwijało się wspaniale. Jakby chcąc wywdzięczyć się matce za ból, którego było przyczyną, uśmiechało się do niej radośnie i rozmawiało z nią dziecięcym gaworzeniem. Niestety w krótkim czasie pojawił się u Józia kaszel połączony z bolesnym krztuszeniem. Niespokojna Zelia dzieliła się z bratem w liście nowym strapieniem:
„On jest śliczny jak bukiet kwiatów, śmieje się jak błogosławiony, lecz wciąż się krztusi. Pragnę, aby Pan Bóg mi go zachował, proszę o to i błagam co dzień, ale jeśli mimo tego nie będzie chciał, trzeba się będzie temu poddać.”
Lekarz stwierdził u dziecka bronchit. Choroba była przewlekła. W ciągu trzech miesięcy dwa razy dziennie, rano o piątej i wieczorem o ósmej udawała się Zelia kilka kilometrów do Semaillet, gdzie u mamki przebywało dziecko. Niestety, z tygodnia na tydzień niemowlę mizerniało, napady kaszlu i duszności coraz częściej się powtarzały. Rodzice byli wobec choroby dziecka bezradni. Uśmiechali się tyko przez łzy do duszącego się dziecka. W lipcu stan zdrowia Józia troszeczkę się poprawił. Skorzystała z tego Zelia i przyniosła go do domu. Niestety znów ataki duszności i kaszlu powtórzyły się ze zdwojoną siłą. Dochodziło do tego, że dziecko przez czterdzieści osiem godzin nie zasypiało, tylko wiło się w łóżeczku z bólu. Z dzieckiem nie spali i rodzice.
Walka o życie dziecka trwała jeszcze miesiąc. 24 sierpnia 1868 r. zawiadomiła Zelia swego brata:
„Mój drogi Józio umarł na moich rękach dzisiaj rano o siódmej godzinie. Byłam sama przy nim. Spędził noc w okrutnych cierpieniach, modliłam się ze łzami o jego wyzwolenie. Gdy oddał ostatnie tchnienie, uczułam ulgę na sercu.”
Na główkę Józia włożyła Zelia wianuszek z białych róż i sama go włożyła do małej trumienki, którą położyła na biurku w swoim biurze. Pracownice słyszały z ust swej chlebodawczyni tylko ciche westchnienie: „Mój Boże, czyż koniecznie to trzeba złożyć do ziemi, ale jeśli Ty chcesz, niech Twoja wola się stanie.”
I tym razem siostra Zelii z klasztoru pospieszyła z pociechą i przepowiednią: „Przeznaczenie Boże jest nie do przeniknięcia. To życie pełne nędzy, o czym wiesz kochana Siostrzyczko, ale nadejdzie koniec i miara Twych radości będzie równa mierze cierpień. Wierz w to nie wątpiąc. Ty teraz siejesz łzami, ale będziesz zbierać obficie z radością w Panu. Oto poetyczne porównanie, jakie podaje św. Franciszek Salezy, a które uczy nas oddać się bez zastrzeżeń w ręce Boże, które kaleczą, ażeby uzdrawiać: Kiedy właściciel gołębnika zabiera małe gołębie, to stare się nie sprzeciwiają, ale gdyby ktoś obcy zabierał, to by podniosły krzyk. A przecież to doprawdy Właściciel gołębnika przyszedł zabrać swego małego gołąbeczka, ażeby go umieścić w raju, a więc zgódźmy się z całych sił z Jego wolą.”
– Ludwiku – zrezygnowanym głosem wyszeptała Zelia po pogrzebie. – Już nie będę prosiła Pana Boga o chłopca. Nie chcę narzucać Mu swej woli. Co Pan Bóg da, będzie najlepsze. Zaczynam teraz dopiero rozumieć, że słowa Chrystusa: „proście a otrzymacie”, trzeba połączyć ze słowami: „nie moja wola, ale Twoja wola Ojcze niech się stanie.” Tak bardzo pragniemy misjonarza, a może właśnie któraś z córek będzie naszym „misjonarzem” miłości i ofiary?
– Tak Zelio, co Pan Bóg da, to będzie najlepsze.
o. Władysław Kluz OCD
Fragment książki: Dobre drzewo