• Flaga Ukrainy

„Pracujmy razem dla zbawienia dusz.
Mamy tylko nasze życie – jeden dzień – by je ratować.
Następnym dniem będzie wieczność”.

św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Klasztor w Grodnie

Mania zbliżała się do rodzinnej wioski. W jej wątłej piersi serce zaczęło bić z taką mocą, jakby zapragnęło wyskoczyć na zewnątrz i szybciutko poturlać się po drodze prowadzącej do Bagna. Dziewczyna zaczęła biec. Bez większego trudu przebierała chudziutkimi nogami po stromej piaszczystej drodze, a kiedy już dosięgła jej szczytu, zbiegała z niej ku wiejskim opłotkom prawie nie dotykając ziemi zbolałymi stopami. Prawie frunęła jak aniołek zabłąkany wśród pagórków i lasów, a nie jak zwykła wiejska dziewczyna powracająca z dalekiego świata.

W pierwszą wyprawę ozdrowiała Mania udała się do kalinowskiego kościoła, aby „za wrócone życie podziękować Bogu”. Przeszła siedem kilometrów tak, jakby nigdy nie chorowała, jakby przez trzy tragiczne lata nie była przykuta do łoża. Później, we wszystkie niedziele i święta towarzyszyła matce w drodze do kościoła. Dla tych, którzy ją znali i wiedzieli o jej chorobie, była żywym dowodem zaistnienia cudu.

Jednak Mania nie odzyskała jeszcze pełni sił. Nie mogła podejmować się ciężkiej pracy w gospodarstwie. Ale chyba nikt na to nie zważał. Była przecież żywym znakiem bożego działania.

Mania pamiętała o przyrzeczeniu złożonym Matce Bożej. Targał nią wewnętrzny niepokój, że zwleka z realizacją ślubów. Podczas każdej rozmowy z księdzem proboszczem stale pytała o możliwość pójścia do klasztoru. Niestety, wstąpienie do zakonu w pierwszym roku dwudziestego stulecia nie było łatwym przedsięwzięciem, a właściwie było to wręcz niemożliwe. W latach 1864-1868, po upadku powstania styczniowego, władze rosyjskie przeprowadziły ostatnią falę kasacji zakonów. Pozostawiły jedynie kilka klasztorów, w których mieli dożywać do śmierci zakonnicy z likwidowanych placówek. O przyjmowaniu do nowicjatu nie mogło być mowy. Co prawda, w Wilnie powstawały żeńskie zakony bezhabitowe działające nielegalnie, a więc w pełnej konspiracji. Ale czy tego chciała Mania? I czy siedemnastoletnia dziewczyna, dopiero co ozdrowiała, miała siły do podjęcia tak trudnego i ryzykownego zadania? Póki co, trzeba było czekać i we współpracy z księdzem proboszczem doskonalić swój rozwój duchowy.

Przełom nastąpił w 1905 roku, po wydaniu przez cara ukazu tolerancyjnego, na mocy którego katolicy mogli liczyć na większą swobodę w wyznawaniu wiary. Niestety, łaskawość cara była bardzo ograniczona, zwłaszcza w kwestii wznowienia życia zakonnego. Nie było słychać, aby gdzieś w pobliżu Białegostoku pojawiły się zakonnice. Dopiero w 1908 roku zaczęto powtarzać sobie szeptem, jakby z obawy przed dekonspiracją, że do dawnego klasztoru brygidek w Grodnie wprowadziły się siostry nazaretanki i zaczęły organizować nabór do nowicjatu.

Początek roku 1908 okazał się niezwykle smutny dla Mani, a właściwie dla Marii, gdyż ona, jako dorosła kobieta, w zwykłych, codziennych sytuacjach, chętniej używała tego właśnie imienia. W lutym tego roku, w wieku 67 lat zmarł jej ukochany ojciec. Przez długie lata chorował na astmę, a u kresu życia prawie dusił się nie mogąc swobodnie oddychać. Pogrążona w żałobie Maria poczuła się bardzo osamotniona, podobnie jak jej opadającą z sił matka. Obie przyodziane w czerń kobiety, matka i córka, mogły liczyć tylko na siebie. Po śmierci Kazimierza poczuły się wyobcowane we własnym domu. Franciszek i jego żona w zupełności przejęli władanie w rodzinnym domu, ani trochę nie zważając na potrzeby młodej Marii i stareńkiej Katarzyny.

Maria była już dwudziestosześcioletnią kobietą, kiedy dotarły do niej powoli rozchodzące się wieści o odradzającym się w Grodnie zakonie. Po latach wytężonej pracy nad własnym rozwojem duchowym była gotowa do wypełnienia ślubów złożonych Matce Bożej. Już widziała siebie w habicie mniszki. Osiągniecie owej gotowości do rozpoczęcia życia konsekrowanego zbiegło się z powrotem z Ameryki Wojciecha Olechno — ukochanego brata Marii. Wojciech początkowo przebywał w Chicago, ale po kilku latach przeniósł się na Alaskę, gdzie podjął pracę w kopalni złota. Oprócz dobrej zapłaty, w dowód uznania otrzymał także hektar ziemi w pobliżu kopalni. Wrócił do ojczyzny z wielkim majątkiem, dzięki któremu mógł nabyć niegdyś’ okazałą posiadłość Niewiarowskich w Wojszkach koło Moniek. Po licznych perypetiach wynikających z próby zagarnięcia majątku przez pośrednika, Wojciech przystąpił do rozbudowy gospodarstwa. Niemłody już, bo trzydziestosześcioletni mężczyzna, nadal w stanie bezżennym, musiał uwijać się, aby jak najszybciej przygotować gniazdo i rozejrzeć się za żoną. Mimo zaangażowania w tworzenie nowego gospodarstwa, Wojciech znalazł czas, aby zawieźć siostry do Grodna.

Klasztor brygidek znajdował się w opłakanym stanie. Przez dziesięciolecia stał prawie opuszczony; mieszkała w nim tylko jedna, ponad osiemdziesięcioletnia zakonnica, która dokonała żywota w momencie zajmowania klasztoru przez nazaretanki. Tworzenie pierwszej wspólnoty nazareńskiej pod mylącym szyldem zakonu Panien Brygidek wymagało znajomości ówczesnych realiów politycznych i wielkiej dyplomacji. Przez dwa pierwsze lata bytności nazaretanek w grodzieńskim klasztorze, carscy urzędnicy utrudniali życie siostrom nękając je niezapowiedzianymi inspekcjami i rewizjami.

Pierwsza przełożona tej wspólnoty w Grodnie, matka Pawła Gażycz, osoba niezwykle utalentowana i ofiarna, na początku zajęła się remontem klasztoru i kościoła, poświęcając na ten cel swój posag. Pomimo zachowywania wielkiej ostrożności w kontaktach ze światem zewnętrznym, siostry zaczęły katechizować dzieci i młodzież oraz nauczać języka polskiego. Przy kościele powstała Sodalicja Mariańska, koło ministrantów i chór kościelny. W klasztorze organizowano kursy literatury polskiej, geografii i historii Polski oraz wystawiano przedstawienia o treści patriotycznej. Wszystko to odbywało się w warunkach daleko posuniętej konspiracji, przez co wieści o tworzeniu się w Grodnie wspólnoty nazaretańskiej rozchodziły się bardzo powoli, a to z kolei powodowało, że przez dwa pierwsze lata pobytu nazaretanek w królewskim grodzie nad Niemnem, do życia zakonnego przystąpiła zaledwie garstka postulantek.

Pobyt Marii w grodzieńskim klasztorze nie przyniósł jej ukojenia ducha, a wręcz przeciwnie. Młoda kobieta zaczęła miewać depresyjne myśli i pogrążać się w stanie totalnego przygnębienia. W jej sercu rodziło się przekonanie, że nie jest godna oddania się na całkowitą służbę Bogu. Cierpienia duszy były gorsze niż doznawane przez nią cierpienia cielesne. Zaczęła tęsknić za rodziną, a zwłaszcza za matką i za bratem Wojciechem, którego obecność wlewała w jej serce kojący spokój. Tęsknotę za rodzinnymi stronami dodatkowo potęgował widok starego drewnianego lamusa znajdującego się w klasztornym ogrodzie. Identyczny w stylu lamus, tylko troch mniejszy, stał przed kościołem w Kalinówce. Widząc tę zabytkową budowlę, chcąc nie chcąc, myślami ulatywała do swej parafii, a stamtąd już od razu do Bagna i do Wojszek. Maria próbowała walczyć z ogarniającym ją zwątpieniem i wszechobecnym przygnębieniem. Mówiła o tym spowiednikowi, ale ten starał się bagatelizować problem. Matka przełożona snuła przed nią nadzieję, że po krótkim pobycie w domu, powróci do klasztoru ze szczerą chęcią pozostania w nim na zawsze. Maria pojechała do domu, ale bez zamiaru powrotu do grodzieńskich nazaretanek. Porzuciła zakon.

Marek Hyjek

Białostockie Studia Historyczno-Kościelne

Podziel się: