• Flaga Ukrainy

„Liczę na to, że nie będę bezczynna w niebie.
Pragnieniem moim jest pracować dalej dla Kościoła i dla dusz, o to proszę Boga, i jestem pewna, ze mnie wysłucha”.

św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Rodzina Martin_1

Szukanie drogi

Ludwik, zachwycony, spojrzał swymi piwnymi, czystymi oczyma na cel swej podróży. Wśród zwałów potężnych skał, połączonych siecią śniegu, pysznił się swą białością i surowością klasztor: pustelnia Grand Saint-Bernard.

Normalnie, turysta, który po długiej i uciążliwej wspinaczce w Alpach, spodziewa się rychłego i należnego odpoczynku w zacisznej i ciepłej Sali przy stole zastawionym posilną kolacją, cieszy się myślą bliskiego triumfu zdobycia wyznaczonego sobie celu. Czym trudniejszy był cel, czym wyższy szczyt, tym lepsze samopoczucie zwycięzcy.

Tymczasem – im bliżej celu, twarz Ludwika nie tylko nie pokrywała się uśmiechem, ale odwrotnie. Jakiś niepokój i troska wewnętrzna rzeźbiła  na jego wysokim  czole zmarszczki, a z oczu i wionął smutek. Przed samą furtą klasztorną jeszcze raz odwrócił się. Wzrok rozżarzył się zachwytem. Obserwacja Alp Szwajcarskich z wysokości 2472 m, przy zachodzie słońca, musi budzić podniosłe myśli.

Spiżowy głos dzwonu przerwał krystaliczną ciszę. Anioł Pański. Ludwik oderwał wzrok od skał roziskrzonych tęczą barw i skierował spojrzenie na niebo. Zdawało mu się, że jeszcze nigdy nie był tak blisko Boga,  którego szukał, jak teraz.

I znowu cisza przerywana  od czasu do czasu przyniesionym  przez powiew wiatru łoskotem wodospadu. Ręce Ludwika spoczęły na sznurze od dzwonka przy bramie.  Chwila namysłu…, szarpnięcie  sznura..,  głos dzwonka…, i znowu cisza. Po chwili  rozległo się człapanie sandałów.

Zgrzyt otwieranego zamka i  oto przed przybyszem  otwarła się czerń  korytarza.

– Niech  będzie pochwalony  Jezus  Chrystus.

– Na wieki  wieków, amen. – Głos zakonnika był przyciszony i  matowy.

– Gość w dom, Bóg w dom. Proszę do pokoju gościnnego. Zaraz przyniosę kolację. – Z  całej postaci brata zakonnego wionął pokój, cisza, radość i wiosna duszy, pomimo że ascetyczna twarz  wskazywała  na dobre sześćdziesiąt  lat.

– Proszę brata, kiedy ja nie przyszedłem tutaj jako turysta, ale chciałem prosić… – tu głos przybysza załamał się.

– O co? –  w pytaniu było tyle troski, że zmuszało do szczerości.

– Prosić o przyjęcie  mnie do zakonu.

Uśmiech życzliwości  odmalował się na twarzy  zakonnika.

– Dlatego  chciałbym się widzieć  z przełożonym.

– Dzisiaj  na to jest już za późno. W klasztorze  teraz jest czas wielkiego milczenia. Na razie pan odpocznie,  wyśpi  się, a jutro przyjdę obudzić pana i po Mszy św. będzie mógł pan do woli porozmawiać z ojcem  przełożonym.

Nazajutrz pukanie do drzwi obudziło Ludwika. Niepomny wczorajszego znużenia, po sportowemu  zerwał się z łóżka. Za pięć minut  posuwał się z bratem  wzdłuż białych ścian  korytarza.

Ludwik  usiadł w ławce w kościele  pod chórem.  Zakonnicy kończyli odmawiać wspólny  brewiarz. Głos modlitwy to wzbijał się, to opadał, raz cichł, a raz potężniał, aby akordem  błagania o miłosierdzie Boże przesmyknąć się poprzez witraże kościoła  i rozbiec się na dwie przeciwne strony świata, opasać glob ziemski obręczą wypełnionego obowiązku istot rozumnych  wobec swego Stwórcy.

Po Mszy  św., przy śniadaniu spotkał się Ludwik  z przełożonym. Postać kapłana budziła głęboki szacunek  i poważanie. Oczy, w których błękit nieba zdawał się przeglądać, były w dziwnej sprzeczności z siwymi włosami. Oczy dziecka,  ale spojrzenie  doświadczonego pedagoga, przed którym trudno coś ukryć czy zataić.

Ludwik usiłował ucałować rękę czcigodnego  starca,  ale to mu się nie udało.

– Co ciebie sprowadza do nas, samotny turysto? Zaraz…  zaraz…, czy przypadkowo  już raz u nas nie byłeś,  tylko w liczniejszym  towarzystwie?

– Tak jest, czcigodny  ojcze – dwa lata temu. Od tego czasu myśl o tej górskiej pustelni nie daje mi spokoju. Po prostu postanowiłem prosić o przyjęcie mnie do zakonu.

Zapanowało  milczenie.  Ojciec przełożony objął całą postać Ludwika badawczym spojrzeniem.

– Opowiedz mi pokrótce swoje życie.

– Urodziłem  się dwadzieścia  dwa lata temu, 22 sierpnia  I mnie 1823  kiedyś r. w Bordeaux. Ojciec mój  był oficerem napoleońskim. I mnie kiedyś pociągało wojsko. Ale z czasem  straciłem smak do wojska. Trzeba było myśleć o zawodzie. Obrałem zawód  zegarmistrzowski.  Uczyłem się tej trudnej i subtelnej sztuki w stolicy Bretanii  i Strasburgu.  Nabyłem w tym zawodzie dużej wprawy i zręczności.

– A studia klasyczne?

–  Oprócz  języka francuskiego,  dobrze  mówię  po niemiecku.  Literatura  francuska  nie jest mi obca.

– A łacina?

– Łaciny  nie uczyłem się.

– Hmmm… Przejdziemy się teraz  do ogrodu i tam porozmawiamy dalej.

Ogród  na tej wysokości stanowił miłą niespodziankę i budził podziw dla jego twórców. Przechadzając się alejkami rozmawiali.

– Jakie  motywy kierują  tobą w zamiarze wstąpienia do zakonu?

– Kocham Boga i  chciałbym Mu służyć bezgranicznie, wielbiąc Go tak blisko nieba, na szczycie  skąpanym  promieniami  słonecznymi, w dole  zostawiwszy wszystko co ziemskie,  brudne, ludzkie. Żyć w samotności, wśród  świętych ludzi – za towarzyszy podniebnych  lotów myśli  mieć orły szybujące  ponad  najwyższymi graniami  i  szczytami – oto moje motywy…

– Mój  drogi  przyjacielu. – Każde słowo kapłana było odmierzone rozwagą i  odpowiedzialnością za nie, w przeciwieństwie  do słów Ludwika, które  toczyły się jak strumyk  górski czy śnieżna  lawina. – Czy przypadkowo  nie pomyliłeś się w swoim  powołaniu? Poetą mógłbyś być, nie wiem czy dobrym, ale zakonnikiem?  Chyba nie…  chyba  nie.

– Dlaczego? – pytanie było porywcze.

– Za dużo w twojej mowie promieni  słonecznych,  co ziemskie, orłów, grani… I jakże skwapliwe potępienie  wszystkiego co ziemskie, brudne i ludzkie… Świętość przyjacielu – to realizm. To spojrzenie w niebo, jako na cel naszego  przez  życia, ale nie wolno nam zapominać,  że droga  celu prowadzi przez dobrą ziemię, stworzoną przez Boga. Świętość polega nie na potępieniu ludzkości i wszystkiego co ludzkie, ale odwrotnie. Świętość to najpełniejszy humanizm, który umie uczynić ducha człowieka panem  ciała. Świętość nie uprawnia do rzucania sloganu: ,,świat  jest zepsuty,  podły”, ale zmusza człowieka do wysiłku przemiany zła w dobro.  Nie  myśl  przyjacielu,  że w zakonie znajdziesz raj czy spokój starokawalerskiego mieszkania. Tu jest kuźnia człowieka, pełnego człowieka, który  rozumem poznaje  największą mądrość  Bożą, a wolę ćwiczy w wyrzeczeniu się wszystkiego co nie jest Bogiem, aby zyskać wszystko, to jest Boga. nogi. Nie jest to łatwe ani…  romantyczne.  Trzeba tutaj dużego hartu i…humoru.

– Humoru?

– i poczucia humoru.  Pan Bóg w  to ,,wielki figlarz”. Jak  się matka lubi bawić się ze swoim dzieckiem w chowanego, kryje się to za drzewo,  to za zrąb domu i cieszy  się, kiedy dziecko szuka jej i woła: mamo, mamo, tak i Bóg, najlepszy  nasz Ojciec  postępuje  z duszami sobie  zupełnie oddanymi. Chowa się w zakamarkach  duszy, a człowiek szuka Go i szuka. Gdy człowiek nie rozumie się na żartach Bożych, rezygnuje  z poszukiwania  Boga i  to jest największa klęska człowieka. Odwrotnie święci. Święta Teresa z Avila kilkanaście lat szukała Boga, a kiedy Go znalazła, jakże ją wynagradzał zachwytami. Niemniej i  ona była dowcipna.  Jadąc raz na fundację, z mostu wpadła do rzeki.  Dotkliwie się potłukła i kiedy usiłowała się podnieść, usłyszała głos Jezusa: ,,Tak nagradzam swych  przyjaciół”. A ona na to: ,,Dlatego  też i tak mało ich masz Panie.” Optymizm  jest dla zakonnika  tym, czym  woda dla ryby. A twój  temperament  melancholijny  nie nadaje się do zakonu. Do tego brak łaciny…

Ludwik spuścił  nisko głowę. Zakonnik  położył  dłoń na jego ramieniu.

– Zresztą,  przyjacielu,  chociaż nie lubię powodować  się jakimiś przeczuciami  czy głosami wewnętrznymi,  to jednak na twój widok usłyszałem wyraźny głos: nie tędy droga tego człowieka do świętości. Masz przeznaczoną  dla siebie  inną drogę…

– Jaką? – Ludwik  podniósł wzrok  na kapłana.

– Tylko  Bóg  wie… – wyszeptał przełożony cicho – tylko Bóg wie…

o. Władysław Kluz OCD

Fragment książki: Dobre drzewo

Podziel się: