Po dwóch tygodniach rejsu, wiosną 1934 roku, Maria zeszła na polski ląd w nowo wybudowanym porcie w Gdyni. Orkiestra marynarki wojennej powitała przybyszów zza oceanu ,,Mazurkiem Dąbrowskiego”. Wszędzie powiewały polskie flagi. Maria była w wolnej Polsce.
Swoje pierwsze kroki na ojczystej ziemi skierowała do Matki Boskiej Częstochowskiej. Cóż mogła jej powiedzie klęcząc przed cudownym obrazem? Zapewne jeszcze raz dziękowała za dar uzdrowienia, za wypraszane u Syna łaski. I niewątpliwie znowu zapewniała, że pamięta o ślubach jej złożonych.
Podczas rejsu do Polski Maria miała dużo czasu, aby spokojnie przemyśleć sprawę założenia zgromadzenia zakonnego. Wracała do kraju z niemałym doświadczeniem i z dużą kwotą pieniędzy. A na Jasnej Górze uzyskała jeszcze dar siły niezbędnej do podjęcia tak wielkiego dzieła.
Z Częstochowy Maria wyruszyła do Białegostoku. Z tego miasta najłatwiej mogła dotrzeć do tych miejsc, w których jej obecność miała być konieczna. W stolicy województwa zatrzymała się u Braci Samarytan, którzy decyzją władz miejskich w kwietniu 1934 roku objęli w posiadanie dom przy ulicy Wesołej z przeznaczeniem go na noclegownię dla bezdomnych. Na czele białostockich Braci Samarytan stanął Bogumił Gaworecki, pragnący organizować pomoc chorym, ubogim i bezdomnym w ramach swego Zgromadzenia, które wówczas pozostawało na etapie formowania się i jeszcze nie posiadało akceptacji władz kościelnych.
Brat Gaworecki, podobnie jak Maria Olechno, dwukrotnie przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie między innymi złożył szpital dla nieuleczalnie chorych. Teraz, tak jak i ona, dążył do założenia zgromadzenia zakonnego. W swojej pracy zamierzał wykorzystać doświadczenia zdobyte na amerykańskiej ziemi. Nie można wykluczyć, że Bogumił Gaworecki i Maria Olechno spotkali się gdzieś w Stanach Zjednoczonych i przez to mogły ich łączyć nie tylko podobne plany na przyszłość, ale i wspólne wspomnienia z Nowego Świata.
Rozgościwszy się w Białymstoku, Maria była wreszcie gotowa odwiedzić swoich najbliższych. Jej bracia i siostry mieli liczne rodziny, więc sporo czasu jej zeszło, zanim wszystkich odwiedziła, poznała i nacieszyła się ich widokiem. Do tego dochodziły wizyty u licznych krewnych. Wielu bliskich jej sercu kuzynów i kuzynek już dawno nie żyło, więc odwiedzała ich dzieci i wnuki. Więzy rodzinne, nawet odległe, były dla niej bardzo ważne.
Goszcząc w Bagnie, Maria zainteresowała się niepokojącym stanem zdrowia swojej imienniczki – Marianny Olechno – córki Franciszka. Przez cały czas pobytu w Ameryce miała przed oczyma obraz prawie trzyletniej bratanicy, którą żegnała udając się na obczyznę. Teraz miała przed sobą smutną, zbolałą dwudziestopięcioletnią kobietę, której ręka stale skrywana przed oczami obcych od dziesięciu lat była pokryta nabrzmiałym guzem. Nikt lepiej od Marii nie wiedział, co to znaczy cierpieć z powodu choroby. Nikt tak jak ona nie spoglądał co raz z obawą na swoje ręce wypatrując, czy aby okrutna choroba nie pożarła ich doszczętnie. Nie zwlekając ani chwili dłużej Maria zabrała bratanicę do białostockiego szpitala, gdzie zdiagnozowano nowotwór ręki i niezwłocznie dokonano udanej operacji.
Z największą radością Maria udała się do Wojszek, do ukochanego brata Wojciecha. Ucieszyła się jego szczęściem, jego rodziną, jego wielkim gospodarstwem powszechnie nazywanym folwarkiem. Zachwyciła się jego pięknym, obszernym, murowanym domem, który zgodnie z ówczesną modą przybrał styl szlacheckiego dworu. Każdego ranka Wojciech, ku radości swego serca i dla radowania oka gości, wypuszczał ze stajni stado rączych koni. Piękne zwierzęta zataczały krąg na podwórzu, po czym dumnie wznosząc głowy pędziły na pobliskie pastwisko. Niewątpliwie, ten widok radował także serce Marii. Goszcząc w Wojszkach kobieta nie tylko całą sobą chłonęła piękno rodzimej ziemi, ale i myślała o jej materialnym wymiarze. Przywiezioną ze sobą walutę postanowiła zainwestować w zakup 14 hektarów ziemi graniczącej z majątkiem brata oraz w kupno placu przylegającego do muru kościelnego w Mońkach.
Marek Hyjek
Białostockie Studio Historyczno-Kościelne