„Nie znasz mnie taką, jaką jestem naprawdę”- tak pisała Teresa do swego brata duchowego. I te same słowa mówiła też do mnie.
Kiedy byłam mała Teresa i jej „Dzieje duszy” zachwyciły mnie totalnie. Jej język pełen odniesień do przyrody i zwierząt, osłodzone opisy zmagań, dla mnie 8-12 letniej dziewczynki były cudowne. Chciałam być taka jak ona, albo raczej chciałam być nią. Takie spojrzenie i podejście musiało runąć, nie było wyjścia. Coraz więcej rzeczy w jej rękopisach zaczęło mi przeszkadzać. Zaczęłam zadawać coraz więcej pytań i powiem szczerze odpowiedzi (zadowalających mnie) na temat Teresy, nie znajdowałam nawet u światłych dla mnie ludzi. Pożegnałam się więc z Teresą. Pamiętam nawet, że pomodliłam się do niej, mówiąc mniej więcej tak: Muszę od Ciebie odpocząć…to chyba pożegnanie Tereso…
I pożegnałyśmy się na 10 lat.
Nie czytałam „Dziejów duszy”, ale często wzywałam ją aktami strzelistymi, by się za mnie modliła.
Skończyłam studia, wyszłam za mąż, pojawił się na świecie nasz synek, który po 9 miesiącach zmarł. Potem urodziły się nasze córki. Nie szukałam Teresy wtedy, szukałam Boga i okazał się być razem ze mną.
Do Teresy wróciłam za sprawą „Żółtego zeszytu” i cudownego biskupa Guy Gaucher i napisanej przez niego „Agonii Teresy” i jej obszernej biografii. Majstersztyk. Czytając te książki w końcu puzzle na temat Teresy zaczęły się układać. Nie powinno się czytać Teresy bez znajomości (choćby szczątkowej) epoki, w której żyła, bez znajomości jej rodzonych sióstr. To wszystko było jej częścią składową. I tu zaczęły się schody, ale te dobre schody, o których sama Teresa pisze. Zaczęłam podnosić nogę, a moja przyjaciółka z dzieciństwa zadowoliła się moją dobrą wolą i pokazywała mi siebie pomalutku (absolutnie nie jestem tak naiwna, by powiedzieć, że znam Teresę, jestem po prostu w procesie poznawania).
Rozwiewała moje wątpliwości co do trudności w małżeństwie (bardzo chciałam być siostrą zakonną i bałam się, że trudności małżeńskie to wynik źle dokonanego wyboru). To ona mówi, że doskonałość polega na byciu tam i byciu tym czym Bóg chce nas mieć. Wiedziałam, że decyzja o małżeństwie była przemyślana z mojej strony, więc Bóg będzie mnie prowadził, nawet poomacku.
Teresa dziś, to dla mnie wielka realistka, żołnierz. Kobieta mocno stąpająca po ziemi, a jednocześnie nie bojąca się ryzykować. Żadna infantylna, lukrowana dziewczynka. O nie. Ale chyba najbardziej urzeka mnie w niej chęć ukrycia się z miłości. Mnie ukrywa moja codzienność, sprzątanie, gotowanie, praca, mąż, dzieci. Ta karmelitańska rzeczywistość jest mi bliższa, niż by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać.
„Jezus nie żąda wielkich rzeczy, ale jedynie zdania się na Niego i wdzięczności”. Codziennie podnoszę nogę na ten stopień, bym mogła powiedzieć, że już to umiem i prawie codziennie widzę, że jestem cały czas na początku duchowej drogi. A wtedy wracają do mnie, jak bumerang, jej inne słowa: „Błagam Cię Jezu, Ty Sam bądź moja świętością”. Święta Tereso módl się za mną.
Anna Omilka