• Flaga Ukrainy

„Liczę na to, że nie będę bezczynna w niebie.
Pragnieniem moim jest pracować dalej dla Kościoła i dla dusz, o to proszę Boga, i jestem pewna, ze mnie wysłucha”.

św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Jak trudno kochać…

Jak trudno kochać…

Dużo dziś mówi się o rodzinie. Z jednej strony koncepcja chrześcijańska, a może nawet bardziej katolicka coraz częściej jest wyszydzana, ośmieszana. Niesłusznie jej się zarzuca zamach na wolności osobistą małżonków, a szczególnie kobiety. Myślę, że jak ktoś bardzo chce, to wszędzie doszuka się czegoś, co można interpretować wielorako. Dlatego tak istotne jest dzisiaj dawać przykład, głośno i wyraźnie mówić co jest fundamentem życia rodzinnego. W opozycji do koncepcji katolickiej stoi współczesne rozumowanie rodziny. W opozycji, nie dlatego, że nie umiemy sobie, my katolicy wyobrazić miłości, przywiązania, ale dlatego, że neguje się rodzinę, związek kobiety i mężczyzny, jako naturalne miejsce wspólnoty, a co najważniejsze miejsce do przekazywania życia. Ktoś może zapytać czy zatem potrzebna jest rodzina, czy nie jest to twór nieco przestarzały? Nie trzeba być osobą wierzącą by uznać, że to w rodzinie wychowuje się człowieka, że jest to stała i uniwersalna wartość sama w sobie. Ponadto do małżeństwa, podchodząc tak czysto teoretycznie, potrzeba nie tylko miłości, odpowiedzialności czy wierności, aspekt biologiczny nadaje mu pełnię. Zrodzić dziecko to jedno, a po drugie należy je wychować, by ono również kiedyś, jeżeli będzie taka możliwość dało życie.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że bez dziecka, mąż i żona nie są w pełni rodziną. Nie ukrywam mojego oburzenia tym stwierdzeniem. Szczególnie mając na uwadze duży problem niepłodności, wśród par, które myślę zbudowałyby dom ciepły, oparty na wartościach miłości, szacunku, bezpieczeństwa, akceptacji. Wydaje mi się to stwierdzenie bardzo niesprawiedliwe, ponieważ takie małżeństwa bez dzieci to też rodzina. Gdyby było inaczej, nie podejmowaliby trudu stawania się małżeństwem.

Ponadto każda rodzina ma swój początek w dobrej woli kobiety i mężczyzny. Potrzeba żony i męża i pomimo, że przed ołtarzem stali się jedno, nadal są odrębnymi osobami ze swoimi niezależnymi i tylko im właściwymi cechami, odrębnościami. Kłamstwem jest, że w małżeństwie ktoś komuś podlega, ktoś musi mieć rację czy ostatnie zdanie. Kardynał Stefan Wyszyński bardzo podkreślał rolę kobiety w rodzinie, społeczeństwie, walczył ze stereotypami. Według niego kobiecie należy się taki sam szacunek, podkreślał jej godność a także znacznie ważniejsze niekiedy zadanie kobiet w tworzeniu relacji międzyludzkich, ze względu na nasze szczególne cechy, emocjonalność czy wrażliwość. Mówił o małżeństwie: „W tym działaniu jest uzupełniająca się jedność, przy czym jest to uzupełnienie tak absolutnie równe, iż nie powstaje człowiek bez współdziałania i woli najlepszego usposobienia dwojga. Nie można mówić o woli przeważającej jednego czy drugiego człowieka. Jest to wola równa, wola całkowitej wewnętrznej niezależności, […]”.Oczywiście wszystko zależy od naszego podejścia, pokory, chęci współpracy, może jakiś ambicji czy nieprzepracowanych spraw. Pewne jest, że czasem środowiska katolickie zapominały o tym co zostało nam objawione, przekazane o właściwym pojmowaniu więzi małżeńskiej. Jednak zawsze jest czas by to korygować, nie bać się zmieniać, przyznawać do błędów. Tylko ten się myli, który nic nie robi.

Czy zatem można mówić o kryzysie rodziny? Ten termin pokazuje bardzo duży i niejednorodny problem socjologiczny. Kryzysy nie omijają nikogo, nawet rodzin czysto zakorzenionych w wierze, a może i czasem bardziej. Prawo miłości jest tak naturalne i zrozumiałe przez wszystkich, ale jak to bywa w życiu, wszystko co proste często jest najtrudniejsze do wykonania. Każdy z nas wnosi do małżeństwa, rodziny, swoje zranienia, przekonania, które potem ścierają się. Czasami wydaje się nam, że znamy się na wylot, a proza życia pokazuje, jak bardzo mylne jest to w rzeczywistości. Czasami żyjemy tylko naszymi wyobrażeniami, bądź oczekiwaniami, których nawet nie przedyskutujemy przed założeniem rodziny. Czasami kryzys nie jest tak oczywisty, ponieważ zmieniają się trendy, przekonania, a rodzina w tradycyjnym ujęciu, po prostu od nich odstaje. Czy zatem można nazwać to kryzysem?

Dla mnie osobiście, w rodzinach katolickich, problemem jest właściwe przygotowanie do małżeństwa. Zawsze podkreślam odrębność małżeństwa od rodziny pojmowanej 2 + dzieci. Jeżeli w tym pierwszym tworze coś nie gra, ciężko zbudować właściwie ten drugi. Często jest tak, że rodzice z dziećmi nie rozmawiają ze sobą szczerze, nie podejmują trudnych tematów. Wciąż pokutuje w nas przekonanie, że dzieci nie o wszystkim muszą wiedzieć. Rozumiem pewne tabu, nie wszyscy rodzice potrafią się otworzyć. Nie wszystko też powinno być z drugiej strony wyłożone, jak kawa na ławę. Wszystko powinno mieć swój czas i miejsce, dostosowane do wieku i dojrzałości emocjonalnej dziecka. Wiedza na pewne rzeczy powinna być przekazywana odpowiednim językiem w zależności od wieku dziecka, ale nie może być zupełnie pominięta. Ileż później rozczarowań, smutku, tragedii. Nie chodzi wcale o zniechęcanie do małżeństwa czy później do rodzicielstwa, nastawianie „odpowiednie” do przyszłych teściów. Gdzie, jak nie w domu młody człowiek powinien znaleźć naturalne miejsce do odpowiedzi na nurtujące go pytania, wątpliwości. To bardzo trudna praca dla rodziców, dziadków, by wyzbyć się własnych uprzedzeń, by wyposażyć dziecko w odpowiednią wrażliwość, tolerancję, miłość i pokorę na drugiego człowieka.

W Kościele katolickim warunkiem do zawarcia związku małżeńskiego jest odbycie tzw. nauk przedmałżeńskich. Z własnego doświadczenia przyznam, że bardzo krytycznie podeszłam do swoich nauk. Jak rozumiem intencje prowadzących by nas przygotować na różne sytuacje w życiu, co katolikowi wolno, czego nie, czego się spodziewać, jak sobie radzić w kryzysach itp., to jednak nic z tych rzeczy nie zostało nam w pełni przekazane. Brakowało w tym autentyczności, prawdziwej otwartości, pochylenia się nad konkretnymi zagrożeniami. A była to raczej wykładania zasad i tyle, czasami niestety w sposób bardzo naiwny i infantylny. Dla mnie, człowieka myślę ugruntowanego katolicko były to spotkania czysto formalne. Jeżeli komuś zależy to jest wiele propozycji rekolekcji dla narzeczonych. Dlaczego jednak z tych spotkań, po którym potrzebny był podpis w dzienniczku, jak w szkole, kiedy przychodzą na nie ludzie czasem z przypadku, nie zmienić w żywy obraz rodziny, nie dać szansy na dyskusję. Czasami, dla niektórych, to może być jedyna okazja na spotkanie z Bogiem, z wizją rodziny opartej na wartościach chrześcijańskich. Dlaczego nie może to być czas wartościowy, dobrze wykorzystany, pokazujący realne potrzeby czy problemy?

Teraz, kiedy w mojej rodzinie, ale i wśród znajomych, sąsiadów proza życia czasem bierze górę, przydałaby się taka pomoc. Jedni próbują szukać, jeździć na rekolekcje, warsztaty, a inni niestety poddają się. Każdą sytuację należałoby analizować oddzielnie, uogólnianie zawsze jest niesprawiedliwe i nie oddaje ogromu problemu. Czasami wystarczy niewiele by się poprawiło, czasami niestety potrzebny jest ktoś trzeci by pomógł małżonkom spojrzeć na ich relację z boku. Czasami sami siebie za mało doceniamy, mąż – żonę, żona – męża. Co ciekawe, w świecie, w którym wizja małżeństwa na całe życie, nie jest już w pełni akceptowana, wciąż słychać głosy, które pragną filary małżeństwa wspierać, szczególnie nierozerwalność.

Od jakiegoś czasu powstała ciekawa inicjatywa świętowania Dnia Męża i Żony. Choć Międzynarodowy Dzień Małżeństwa już istnieje. Z kolei pierwszy wymieniony dzień, w sposób szczególny daje szansę utożsamiania się z nim małżeństw, którzy za filar swojej relacji stawiają przysięgę, którą złożyli przed Bogiem. Nie bez znaczenia jest też data jego obchodzenia, a mianowicie – 13 lipca, w dzień zaślubin rodziców Świętej Tereski od Dzieciątka Jezus, również świętych Zelii i Ludwika Martinów. Ich życie pokazuje, szczególnie chrześcijańskiemu światu, jak ważny jest sakrament małżeństwa, w czasach kiedy katolicy przeżywają swój kryzys wiary i jedności małżeńskiej. Sama Św. Tereska od Dzieciątka Jezus zwykła mawiać o swoich rodzicach: „Dobry Bóg dał mi ojca i matkę bardziej godnych nieba niż ziemi”.

Bo miłość to nie tylko motyle w brzuchu, emocje i nieustająca radość, ale przede wszystkim decyzja – poparta przysięgą przed Bogiem. O tym świat zdaje się współcześnie zapominać – nie pozwólmy na to!

Anna Maria Patejuk

Podziel się: