• Flaga Ukrainy

„Pracujmy razem dla zbawienia dusz.
Mamy tylko nasze życie – jeden dzień – by je ratować.
Następnym dniem będzie wieczność”.

św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Choroba i duchowe cierpienie

Mania, ze wzglądu na wątle zdrowie przez lata chroniona przed ciężką pracą, na tyle, na ile pozwalały jej siły pomagała rodzicom w realizacji codziennych gospodarskich obowiązków. Zwykle podejmowała  się prania i suszenia bielizny, co nie wymagało wielkiego wysiłku.

Był wtorek, 28 marca 1899 roku. Wielki Tydzień. Gorączkowe przygotowania do świąt Wielkiej Nocy. Piętnastoletnia Mania od rana prała bieliznę przy domu. Zmęczyła się, chociaż to było jej stałe zajęcie. Musiała  jeszcze iść do strumyka, aby bieliznę wypłukać i wykrochmalić. Przygotowała duży stołek i krochmal, i już miała udać się nad rzeczkę, gdy nagle świnia popasająca  na podwórzu  chwyciła w pysk naczynie z krochmalem i zaczęła uciekać. Mania, pomimo zmęczenia, usiłowała dogonić niesforne zwierzę  i odebrać  mu naczynie. W końcu  udało się  jej tego  dokonać,  ale zgrzała się  przy tym  niemiłosiernie. Wzięła  stołek, bieliznę i resztkę uratowanego krochmalu, po czym poszlak do strumyka. Jeszcze  spocona weszła do lodowatej wody i stojąc w niej po kolana, znieruchomiała. Nie poruszyła się aż do zmroku. W końcu, już po zachodzie słońca, przeszyta okrutnym bólem, z wielkim wysiłkiem wyszła z wody i resztkami sił dotarła do domu. Trzęsła się z zimna, a przy tym miała wrażenie, że żołądek obsuwa się jej w dół brzucha. Położyła się do łóżka. Rodzice  nie potrafili  jej pomoc. Nie skutkowały ani napary, ani nacieranie. Mania opadała z resztek sił. Nie potrafiła zrobić najmniejszego ruchu. Była jak sparaliżowana.

Na trzeci dzień świąt, a więc w tydzień po ataku straszliwej choroby, rodzice sprowadzili do Mani felczera. Ten postawił jej bańki i zalecił gorące kąpiele. Przez kilka kolejnych dni i nocy drewniana balia po brzegi była wypełniona parującą wodą, w której leżała na wpół przytomna dziewczyna. Kiedy tylko woda w balii stygła, zaraz dolewano do niej wrzątku. Mania słabła co raz bardziej. Trąciła kontakt ze światem. Cała prawie zanurzona w wodzie potrafiła bez  przerwy  przespać noc i większą część dnia. Kiedy w końcu ponownie ułożono Manię w łóżku, trzeba było opatulić ją pierzyną i nie odkrywać ani na chwilę. Kiedy i pierzyna nie pomagała, od stóp do głów owinięto ją wełną.

Minął rok. Mania nie odczuwała żadnej poprawy. Nadal leżała w łóżku jak sparaliżowana. Nadal targały nią dreszcze. I jeszcze na dodatek spuchła tak bardzo, że trudno było w niej rozpoznać niegdyś szczuplutką, zawsze radosną dziewczynę. Była bliska załamania. Początkowo odwiedzały ją koleżanki, okazując zainteresowanie i współczucie. Jednak w końcu znudziły się im wizyty u chorej Mani. Kiedyś na odchodne powiedziały, że nigdy już nie wyzdrowieje. Mania bolała nad tym. Chciała wrócić do świata, chciała szczebiotać z rówieśnicami,  chciała  żyć tak jak one. Matka świadoma jej tęsknot mówiła: „Córko, nie myśl o tym świecie, o światowych zabawach. To wszystko marne. To przeminie. Kiedy cię jeszcze nie było na świecie, w miesiącu maju ofiarowałam cię Niepokalanemu Sercu Maryi. Chciałam, abyś służyła Bogu, abyś została zakonnicą”. Podobnie zwracał się do niej brat Wincenty. Pochylał się nad nią i łagodnym głosem mówił: „Marysia, ty nie żałuj tego świata, tych zabaw. Siostry zakonne tak pięknie śpiewają w kościele”. Jeszcze przyszła do niej młoda sąsiadka, panienka znana z wielkiej pobożności. I ona także podpowiadała Mani, aby powzięła postanowienie o wstąpieniu do zakonu, dzięki czemu mogłaby wyzdrowieć.

Przykuta do łóżka dziewczyna bardzo smuciła się, słysząc te słowa. Mimo codziennego bólu nie przestawała marzyć o pięknych strojach, o zabawach, o życiu wśród roześmianych ludzi. Nigdy wcześniej nie wiązała swojej wiary, swojej pobożności z całkowitym oddaniem się Bogu. Przerażała ją myśl o zostaniu zakonnicą.

Do odrzucenia przez grono koleżanek, do obaw o przyszłość, doszło jeszcze obezwładniające uczucie odrzucenia przez część najbliższej rodziny. Zwłaszcza bratowa, żona Franciszka, okazywała jej pogardę i wrogość. To ona była teraz gospodynią, panią w domu Olechnów, i na jej łasce, a właściwie na jej niełasce, byli starzy, schorowani teściowie i ledwie żywa nastoletnia szwagierka. Jeżeli Franciszek nie stawał w obronie siostry, to albo ją lekceważył, albo był pod przemożnym wpływem despotycznej żony. Niewykluczone, że jedno i drugie tłumaczyło jego bierną, jeśli nie otwarcie wrogą postawę wobec Mani. Bycie milczącym świadkiem takiej sytuacji musiało być źródłem strasznych cierpień wiekowych rodziców, a szczególnie pokornej matki, która mogła jedynie załamywać ręce, widząc, jak okrutna synowa zdziera pierzynę okrywającą jej ukochaną, bezbronną córeczkę, zwleka je z łóżka i drwiąc z niej wykrzykuje: „O Maryno, Maryno, co z ciebie wyrośnie, gdy tak wylegiwać się będziesz! A do pracy próżniaku! Wstawaj leniuchu!”. Zapomniała niewdzięczna kobieta, jak rok wcześniej Mania do utraty tchu krzątała się przy jej chorych dzieciach złożonych ciężką, zakaźną chorobą. Możliwe, że już wtedy organizm wątlej dziewczyny zaczął poddawać się podstępnej chorobie, która w pełni, dopiero po upływie roku okazała swą niszczącą moc.

Mania słysząc raniące serce słowa bratowej, brała do ręki zawsze przy niej leżący różaniec i modliła się. Zapewne drżącymi i nadal sztywnymi, zziębniętymi palcami, z trudem przesuwała paciorki różańca, prosząc Matkę Bożą o dar opamiętania dla Franciszkowej żony. Siedząca przy łóżku matka bolejąca, w pokorze serca dołączała się do tej modlitwy. Być może matczyne usta także szeptały błaganie o miłosierdzie dla synowej, ale na pewno i błaganie o dar uzdrowienia dla córki.

Modlitwy Katarzyny Olechno nie pozostały bez odzewu Niebios. Oto pewnej nocy, we śnie, cierpiąca matka ujrzała siebie w Częstochowie, na Jasnej Górze. W jej kierunku zbliżała się prześlicznej urody Przenajświętsza Panienka otoczona chórem dziewic przyodzianych w białe suknie. Rozdawała gromadzącym się wokół ludziom białe szale. Matka od razu pomyślała o ukochanej córce i zapragnęła otrzymać dla niej taki cudowny podarunek. Przystąpiła do Przenajświętszej Panienki i poprosiła o szal dla chorej córki. W odpowiedzi usłyszała słowa: “Przyrzeknij, że córka tu będzie”. Od razu po przebudzeniu Katarzyna zwróciła się do męża z prośbą o wyrażenie zgody na zawiezienie Mani do Częstochowy. Stary Kazimierz początkowo oniemiał ze zdziwienia. Po chwili, nie wierząc w taką możliwość prawie zakrzyknął: “A któż to taką chorą z łóżkiem powiezie do Częstochowy? A przecież i tu jest Matka Boska!”. Katarzyna spokojnie wysłuchała męża. Nie wdawała się z nim w dyskusje, ale i nie zamierzała od razu ustąpić. Odczekała chwilę, po czym ponowiła prośbę. Kazimierz nie potrafił uporać się z myślą o podróży unieruchomionej córki do dalekiej Częstochowy. Dla niego była to co najmniej niedorzeczność. Jednak widząc determinację żony, już bez zacietrzewienia, ale i bez przekonania, stwierdził półgłosem, że “…wagony w pociągach są bardzo brudne”. W końcu łagodnym głosem, jakby zawstydzony niedostatkiem wiary, pozwolił żonie zawieść córkę na Jasną Górę.

Marek Hyjek

Białostockie Studia Historyczno-Kościelne

Podziel się: